DER TROMMELMANN (SPIS TREŚCI) I PRZEDTREŚCIE

ROLEX

DER TROMMELMANN

ALBO O OSTATNIM STEROWCU

PRZEDTREŚCIE…3

ICH HAB‘ NOCH EINEN KOFFER IM BERLIN…5

PAFF, DER ZAUBERDRACHEN!…13

DER TROMMELMANN…18

ICH BIN DIE FESCHE LOLA…21

OU VONT LES FLEURS…26

ICH BIN VON KOPF BIS FUSS AUF LIEBE EINGESTELLT…37

CHERCHE LA ROSE…46

WENN DER SOMMER WIEDER EINZIEHT…89

MUTTER, HAST DU MIR VERGEBEN?…100

KINDER, HEUT‘ ABEND, DA SUCH ICH MIR WAS AUS…108

POFORMIE…113

Copyrights by Rolex 2003

ilustracje: Krzysztof

DER TROMMELMANN

cześć pierwsza trylogii

WIESIOŁYJE KARTINKI

część druga

GREAT ROCK’N’ROLL SWINDLE

część trzecia i ostatnia

moim babkom – istotom nie z tego świata PRZEDTREŚCIE

Powieść moja traktuje o czasach minionych. O czasach nieodległych, a przecież już mitycznych. Mitycznych, bo jakże różnych od naszej codzienności, a mitycznych tym bardziej, że w szczególny sposób mitologizowanych. Władza nad pamięcią, to władza nad teraźniejszością, co przyzna nawet początkujący socjotechnik, a panowanie nad teraźniejszością pozwala na podejmowanie prób kolonizowania przyszłości. Są takie epoki, nad pamięcią o których nie toczy się bitew tak zażartych; zaś pamięć o tej, szczególnej epoce – scenerii opisanych w tej książce zdarzeń – jest przedmiotem starć arcydramatycznych. Są ludzie zawodowo przypisani do roli sędziów nad przeszłością, ludzie, którzy poświęcają całe nierzadko życie, aby odsłonić prawdę o dawnych wydarzeniach. Są i tacy niestety, co zawodowo zajmują się prawdy tej zakrywaniem. I gorliwie wykonują powierzone im zadania! Wydawać by się mogło, że podział stron w wojnie o pamięć jest dychotomiczny, ale to błędne wyobrażenie o polu bitwy. Rzeczywistość jest o wiele bardziej złożona: ci, co prawdę chcieliby odkryć, podobni są do siebie w zakresie intencji, efekty ich pracy bywają jednak różne: czasem kierowani dobrymi intencjami do prawdy docierają, a czasem mimo nich błądzą, tworząc w dobrej wierze obraz nieprawdziwy. Druga z kolei grupa, choć również połączona wspólną intencją zakrycia, w zależności od wymagań zleceniodawcy, zakrywa rozmaicie i rozmaity fałszywy obraz proponuje jako rezultat swoich, czynionych w pocie czoła zabiegów. Może się i tak zdarzyć, że zakrywacz prawdy, popełniwszy jakiś błąd w metodzie, niechcący, zamiast prawdę zakryć, odkryje ją i uwypukli, dodając efekt swojej pracy do efektów obozu jej poszukiwaczy. Polemiki, które są pojedynczymi starciami w tej wojnie, toczą się więc na wielu płaszczyznach i w różnych konfiguracjach; niekiedy są to wojny domowe, a niekiedy toczone z zewnętrznym wrogiem. Zupełnie niespodziewanie możemy stać się świadkami najbardziej egzotycznych sojuszów. Czasem po jednej stronie staje szukający prawdy, który pobłądził i jej zakrywacz, z którego fałszerstwem ten błąd pozostaje w zgodzie, a z drugiej ten, kto świadomie prawdę odkrył, z tym, co chcąc ją zakryć, osiągnął zupełnie przeciwny efekt.

Bardzo pragnąłbym móc zaliczyć siebie w szeregi obrońców dobrej pamięci, pamięci zgodnej z tym jak było, która się nie ogląda na to, co z tej pamięci wyniknąć może dla dnia dzisiejszego, albo i dla przyszłości.

Książka moja nie ma ambicji być książką stricte historyczną, choć zajmuje się niemalże wyłącznie losami postaci prawdziwych, opisuje istniejące w przywołanej epoce miejsca i zdarzenia rzeczywiste. Dzięki dogłębnemu zbadaniu źródeł śmiem stawiać ryzykowną być może tezę, że udało mi się odsłonić prawdę w jej najgłębszej istocie jak nikomu innemu. Metoda, którą przyjąłem różni się od stosowanej przez oba, opisane powyżej, zantagonizowane obozy: od metody historycznej, analitycznej, dedukcyjnej. Metoda, która okazała się tak skuteczną, jak mniemam, to metoda literacka, metoda użycia fikcji dla odkrycia prawdy i to prawdy w dwojakim jej znaczeniu: prawdy czasu i prawdy ekranu. Gwoli sprawiedliwości trzeba się przyznać: nie jestem pionierem. Podążam jedynie szlakiem odkrytym przez innych szaleńczo odważnych, współczesnych wyznawców Mnemozyne. Jednym z tych, którym zawdzięczam szczególnie dużo, jest wciąż nienależycie doceniony autor wstrząsającej i do głębi odkrywczej, choć ciągle nie znanej wystarczająco powszechnie, pracy zatytułowanej „Kamraci”. Choć – może mnie tu zawodzić pamięć – być może tytuł ten brzmiał: „Wspólnicy”?. A może: „Krajanie”? Czy może też był bardziej opisowy i owa doniosła praca zatytułowana była: „Oddzieleni płotem nieledwie”? O to mniejsza – twórca owej pracy na pewno nie pogniewałby się, że jej tytuł nie zapadł w moją pamięć, bo mam niepodważalną pewność, że nie o osobistą sławę literatowi temu chodziło, tylko o prawdę.

I przyznać trzeba, pozostawiając na boku wszelkie wątpliwości, że dzięki zastosowaniu owej nowatorskiej metody, ten niekonwencjonalny artysta prawdę wydobył i uwypuklił. Unikalność jego podejścia polega na tym, że dotarcie do prawdy odbywa się poprzez przeinaczanie faktów oczywistych, lekceważenie danych powszechnie znanych i ogólnie dostępnych, cytowanie niewiarygodnych świadków, niecytowanie zeznań tych, którzy założonej tezie mogli by zaprzeczyć, wydobywanie i opis zachowań wyjątkowych i prezentowanie ich jako powszechnych – klasyczne pars pro toto, lekceważenie praw fizyki, chemii i innych nauk ścisłych a także zdrowego rozsądku, snucie oczywistych andronów, plecenie dubów smalonych, i wiele, wiele innych, interesujących i nowatorskich technik.

Czy wobec takich osiągnięć można odważyć się napisać jeszcze jedną pracę opartą o podobne metodologiczne założenia?

Nie tylko można się odważyć – nie wolno się zawahać. Efektem owego przywołanego dzieła było oczywiste odkrycie socjologicznej prawdy, że w naszej słonecznej ojczyźnie odsetek ludzi umysłowo ociężałych przewyższa znacznie podobne wskaźniki w krajach ościennych, a także bardziej odległych. Że, ponadto, umysłowo ociężali, wbrew potocznemu przekonaniu, mają o wiele większą szansę na wdarcie się do społecznego establishmentu niż ci nieociężali. Że kraj nasz wreszcie, w standardach traktowania niepełnosprawnych, (ze szczególnym uwzględnieniem niepełnosprawnych psychicznie) nie tylko nie pozostaje w tyle, nie tylko dorównuje, ale znacznie wyprzedza inne wielkie narody, stając się wzorem do naśladowania!

Miałem jeszcze i to przekonanie, że łaska Pańska na pstrym koniu jeździ, oraz że ze spotęgowania fikcji, z przekroczenia jej zdroworozsądkowych granic, może zupełnie niespodziewanie wyłonić się nieskażona prawda w swej niebiańskiej istocie, prawda o którą tak bardzo wszystkim nam chodzi.

I rzecz ostatnia. Każdy tam jakieś swoje osobiste przekonania ma, ja też. Nasze przekonania pojawiają się dzięki stopniowej interioryzacji rzeczywistości, oraz dzięki refleksji nad odbiciem tej rzeczywistością w naszych umysłach. I każdy ma prawo coś sympatią darzyć, a czego innego nie. Ażeby zrozumieć, trzeba się jednak starać polubić. A by polubić, trzeba wytworzyć odpowiedni dystans; najpierw w stosunku do siebie samego, a potem do innych postaci i zdarzeń. Wtedy jest łatwiej i znacznie przyjemnej. Dopóki rządzić będą naszą wyobraźnią do człowieka niepodobne papierowe demony albo celuloidowi herosi, immanentnie powiązani z jednoznacznymi ocenami, dopóty opisywać będziemy papierowe i celuloidowe światy, co się mają do rzeczywistych, jak nie napiszę co do czego. Człowiek i jego historia w historiozoficznym rzucie wyglądają mniej więcej jak pasiak łowicki. Jeden z pasków w tym pasiaku to pasek patosem malowany (patetique), tuż obok jednak biegnie sobie niezrażenie pasek komiczny (comique), obok niego z kolei niebieski – tragiczny (tragique), a za nim paski burleski i farsy. Taka też musi być opowieść o tamtej epoce. Q.E.F.

P.S.

Użyłem w Przedtreściu kilku słów trudnych, których znaczenia do końca sam nie rozumiem. Wydawały mi się jednak oryginalne i eleganckie i, z tego powodu, warte użycia. W dalszej części powieści będę się starał ich jednak unikać, aby nie wywołać nieporozumień i ustrzec się wieloznaczności.

Dozgonnie wdzięczny docent marcowy Rolex

komentarze (23)

Przyłącz się do dyskusji i dodaj Swój własny komentarz